Na zimę zabrałam Gnata do Warszawy, żeby go utrzymać robiłam jakieś metalowe łańcuszki do Cepelii, potem przez kilkanaście lat czułam je w nadgarstku. A latem osiodłałam konia, stroczylam juki, gwizdnęłam na psa i razem ruszyliśmy, już na stale w koszalińskie. Cala droga zajęła 12 dni, z tego 3 dni odpoczynku. Na początku myślałam, że znajdę jakieś polne drogi, ale okazało się, że najprościej jechać skrajem szosy, bo gruntowych dróg już właściwie nie było.
Nocleg wypadał mi w różnych miejscach, w zasadzie nieprzewidzianych. Pomyślałam tylko o Kampinosie, PSO Łąck i IZ Kołuda Wielka i tak jechałam, żeby do nich trafić, ale nikt tam się mnie nie spodziewał. Gnat doszedł w dobrej formie, podkowy zgubił dopiero w Łęgach. W najlepszej formie był pies, chociaż przebiegł dystans wielokrotnie większy.
W KPGR Redło, zamiast obiecanej pracy przy koniach, których po prostu nie było dostatecznie dużo, czekały mnie owce, krowy, bukaty. Bardzo chciałam pojechać razem z koniem w Bieszczady, ale urlop w lecie był utopią W końcu zdecydowałam się poszukać pracy na południu Polski i przy okazji konno pozwiedzać pogórze. Nic z tego nie wyszło, bo zupełnie niespodziewanie wyszłam za mąż i kupiliśmy gospodarstwo pod Połczynem, obecne Żabie Błota.
Przez pierwsze 10 lat hodowaliśmy owce a kilka koni stale stanowiło punkt zapalny miedzy mną a mężem. Piętnaście lat temu wyjechałam do USA i mój pobyt tam przeciągnął się do roku. Mając dużo czasu zaczęłam czytać różne książki o koniach. Kupiłam sobie kilka różnych wydań „Black Beauty“, maszynę do pisania i zaczęłam tłumaczyć na polski. Niestety nie zdążyłam skończyć przed powrotem do Polski. Tłumacząc tę książkę myślałam o przedmowie, jaką powinnam napisać. Myślałam, ze chciałabym tłumaczyć dla dzieci książki o zwierzętach, ukazać im, że miara człowieczeństwa też jest nasz stosunek do zwierząt, że człowiek przypisując sobie panowanie w przyrodzie, jak każdy władca ma nie tylko prawa, ale przede wszystkim obowiązki. Skoro udomowiliśmy wiele gatunków zwierząt, zmieniliśmy je tak, że nie potrafią już żyć same, wykorzystujemy je na wiele sposobów – to również musimy się o nie zatroszczyć, gdy nie są już dla nas przydatne. Nie jestem za tym, żeby utrzymywać przy życiu wszystkie stare zwierzęta, tego nie wytrzymałaby żadna gospodarka, a i w warunkach naturalnych chyba tylko niedźwiedzie i słonie umierają ze starości, inne giną gwałtowna śmiercią, stanowiąc pokarm dla innego życia, gdy są tylko nieco słabsze.
Sądzę, że konie, tak jak i psy, są traktowane bardziej indywidualnie niż inne zwierzęta gospodarskie. Człowiek, wymagając od nich większego zrozumienia swoich intencji, musi z nimi nawiązać bliższy kontakt i tym samym jeszcze bardziej je od siebie uzależnia.
Dla mnie, niejako siłą rzeczy, konie i psy są najbliższe, choć nie mogę powiedzieć, że nie nawiązałam przyjaznych stosunków z co poniektórymi krowami.
Dziesięć lat temu mój maż zajął się produkcją zupełnie z rolnictwem nie związaną, ale zawodowo mu bliższą. Zostałam sama na gospodarstwie z kilkudziesięcioma sztukami bydła i dwoma końmi. Dzieci chodziły do szkoły w dużych miastach, daleko od domu.
1 Gedanke zu „Sen spracowanych koni“
Kommentare sind geschlossen.