wg Dellicji
- Della pisze:
2010-09-03 o godz. 15:24Cichal,
Ty tam siedź na czterech i jakiś komitet powitalny zmajstruj, cyklista zajedzie
Poszłam do sklepu, to nawet nie jest 150 metrów. Ponarzekałyśmy z panią sklepową, jak to drzewiej bywało, Że jak wojo było, to i kasyno było, i ruch w interesie, i w ogóle, i w szczególe, i pod każdem innem względem. Wojo teoretycznie jest, ale go nie ma, tylko jak NATO manewruje, bo to w końcu łolbrzymi poligon.Wyciągnęłam dzika z piekarnika. Już mówiłam – wielka improwizacja, co wyjdzie, to wyjdzie, mam nadzieję, że dobrze wyjdzie. W razie czego zwalę na “ja tam się nie znam”, bo dziczyznę robię drugi raz w życiu. Z przepisów nie korzystam, ale to wszystko blogowiska wina, bo jak się naczytam, jak mi się namięsza, to ho-ho!
- Della pisze:
2010-09-04 o godz. 00:12Nadam, a co mi tam
Pojechaliśmy do Żabich mniej więcej po 16-tej. Po drodze drobne zakupy.
Zanim co, Jerzor już wyjechał z Żabich, bo rower, bo to, bo cholera wie, co
Pościskałam się ze starymi znajomymi, tych wiele, Pyra nadal kopci, Haneczka przybrała na wadze 3 dekagramy, no, może w porywach ze cztery, na Cichalów patrzeć nie mogę, bo przecież widuję ich co rusz i co kontynent (oni też powiedzieli – wystarczy!).
Jak zwykle, stół zastawiony. Tu się dziabnęło, tam ktoś coś polecił, też się skubnęło. A to dopiero miłe złego początki!
Zapisuję, że od Pepegora pożyczyłam dresiczek, jutro (dzisiaj) odwiozę!
Idę w kimonko, dobranoc!
p.s.
Fotorelacja będzie jak zwykle, ale nie teraz jeszcze! - Della pisze:
2010-09-04 o godz. 11:35Ja już gotowa na Zjazd cz.oficjalna i najważniejsza, a Jerzor poleciał biegać
Zawsze się wyłamuje! Wczoraj stał pod drzwiami i czekał na nas, zziębnięty, i dobrze mu tak, było się zachowywać jak ludzie, a nie cyklista skubany!
U nas cesarska, mam nadzieję, że po sąsiedzku w Żabich tak samo.
Wdziałam kiecę i lecę - Della pisze:
2010-09-05 o godz. 04:37Nadam wam, a co tam!
Tylko bez fotek jeszcze, bo nie wiem, jak wrzucać stąd. Czwarta nad ranem, ja mam nos w książce “Czy go jeszcze pamiętasz?”. Cześka, oczywiście. Pamiętam ten dzień….
Nie było wnoszenia sztandaru, Panie Lulku, nie odśpiewaliśmy hymnu (”Zaproście mnie do stołu”), było cudnie, jak zwykle.
A ja, Torba Jedna, odebrałam swoje skarby zostawione w Warszawie (coś mi się wydaje, że tych książek przybyło!), a u Żaby zostawiłam na parapecie inną torbę, po którą udamy się około południa do Żabich. Czyli nadal jestem Torbą Jedną, a może nawet drugą
Cumujemy u Szwagrostwa nieopodal, drobne 40 km czy coś koło tego.
Jak wiadomo powszechnie, to nie był zjazd żarłoków, tylko Łasuchów. Czego tam nie było
Starałam się wszystko uwiecznić na fotkach, bo przecież nie sposób spamiętać! Ja, niesłodka przecież, skusiłam się na ciasto z wiśniami
PYSZNE!
Wszystko było wspaniałe, a nasz polski Francuz, Alain Danuścyn, jak zwykle znakomicie przyrządził pstrągi. Nie jestem pewna, czy je z Cichalem osobiście złowili (tak zapodawali), kupili czy wręcz ukradli, ale było mniam-mniam. Dopiszę, teraz muszę doczytać, potem chyba dośpię trochę.
Żivot je cudo!